Kirke - Madeline Miller, czyli nie do końca zostałam oczarowana ;) - Sol



Jak często oceniamy książkę po okładce? Jak często ręką sięgamy w księgarni lub bibliotece po powieść która samą oprawą krzyczy "bierz mnie, czytaj i nie pytaj co dalej"?
'Kirke' właśnie tak mnie wzywała, swym syrenim połyskiem i nie da się ukryć, że opinie na LC swoje też uczyniły. 
Więc wzięłam. 

I czar prysł. 
Kocham mitologię grecką, ale zapomniałam o jednej rzeczy. Jak coś ktoś mocno kręci w kanonie w który wierzę mam ochotę gryźć. A Madeline Miller plącze i łączy, mota i plecie swoją sieć powiązań. Nie mogę powiedzieć, że nie mającą sensu i składu, ale jednak coś mi w tym nie grało.

Była pewna szansa, że zauroczy mnie magia i moc Kirke. Jej bycie czarownicą, ale... też mi sporo brakło. Na odkrycie mocy Czarownicy przyjdzie czytelnikowi poczekać dłuższą chwilę, a jako czekadełko nasza szefowa kuchni Madeline serwuje boską podłość, okrucieństwo, małostkowość i egocentryzm. I mimo, że wierzę, że nikt inny jak greccy bogowie mają prawo do tych przywar i jak u Parandowskiego ich kochałam mimo to (albo nawet za to!) tak w 'Kirke' nie mogę. I przez to autorki nie lubię jeszcze bardziej. Odebrała mi część magii mitów. 
Chociaż… W zamian za to pozwoliła darzyć sympatią Prometeusza, Dedala, Ariadnę czy Odyseusza. A przed lekturą były to dla mnie postacie kompletnie obojętne. Nieważne, istniejące gdzieś na marginesie, ale bardziej jako dodatek i tło, niż ktoś wart uwagi.

Sama Kirke jest inna od swych krewnych. Delikatna, podatna na zranienie, czuła i pragnąca miłości którą wciąż nikt nie chce ją obdarzyć. Tylko, że czytanie o dziewczynie która nieustannie cierpi albo błąka się a to w myślach a to w wyborach jest smutne. Tym bardziej, że jej otoczenie nie jest przyjazne. Szybciej powinna przywdziać grubą zbroję i pokazać tym zadufańcom gdzie raki zimują.
Na dodatek widać jak bardzo boginka jest bezbronna w świecie zdominowanym przez mężczyzn, nieważne czy śmiertelnych czy boskich. Jak podatna na kolejne ciosy i rany. Ale mimo tego, mimo jej przejść, na jakie skazuje ją autorka, jest to książka profeministyczna. Nawet bardzo. 

Bardzo zabolał mnie sposób w jaki bohaterka dowiaduje się o losach świata. Nigdy osobiście, nigdy naocznie, zawsze z drugiej ręki i ust, zawsze od swoich ‘gości’. To tak przykre… Długo nie dane jej było zaznać spokoju i pełni szczęścia.

Na dodatek przedarcie się przez narrację pierwszoosobową, która nie opowiada lecz relacjonuje reportażowo przyjemnością nie jest. Zwłaszcza gdy zdamy sobie sprawę, że Kirke wspomina np. o swoich narodzinach jakby z pamięci. Wypada to mało wiarygodnie...
Były momenty, że zaczynało się dziać coś ciekawego, autorka pozwalała swojej bohaterce uwolnić drzemiący w niej charakter, ale potem szybko to gasiła jednocześnie pozwalając akcji drastycznie zwolnić. No i właśnie to opowiadanie. Ściana tekstu, niemal brak dialogów, mnogość opisów. Z jednej strony owszem, oddaje to klimat świata i samotność Kirke, ale z drugiej łatwo przez to odłożyć książkę. Mimo jednak jakiejś ciekawości szłam dalej i dokończyłam, ale odłożyć na bok i zająć się czymkolwiek innym? Przerwa od lektury? Nie było problemu.

Mimo wszystko cieszę się, że przeczytałam, że sama mogę się wypowiedzieć, że mam swoje zdanie.
I według mnie jest to książka niezła, ale zdecydowanie dla sympatyków mitologii, lecz nie jej zatwardziałych wielbicieli. Ci będą cierpieć ;) Im bardziej ma się liberalne podejście do mitów tym lepiej się będzie czytało. Chyba, że miłośnik i fanatyk sięgnie i będzie czytał jako wariację na temat, to zazdroszczę. Sama nie potrafiłam, choć przyjemność z lektury mimo wszystko miałam.

Komentarze

Popularne posty